21 lutego 2011

Garść Informacji

1. Oto nadeszła nowa produkcja wprost spod moich skrzydeł. Obejrzyjcie, dajcie komentarz, i daj kciuka w górę na YouTubie. Filmik wygląda zdecydowanie lepiej na YT, tu to takie małe okienko jest. A i zależy mi na wyświetleniach więc zachęcam, abyście oglądali go też tam.

2. Nowa ankieta jest już dostępna i dotyczy gatunku filmowego. Ja jestem za horrorem a wy?

3. Niedawno byłem na filmie "Jestem numerem cztery". Nie muszę chyba mówić, żebyście się spodziewali recenzji?

13 lutego 2011

Historia opowiedziana muzyką

Eh, mój blog zaczyna się robić nieco monotematyczny. Tylko muzyka, muzyka i muzyka. Dziś jednak trochę inaczej, bo zajmę się czymś zgoła odmiennym.

Muzyka może opowiadać jakąś historię, głównie za pomocą tekstu. Są też przypadki kiedy to fabuła, czy też treść danego utworu może zostać przelana na duży ekran. Najbardziej znane mi przykłady to Daft Punk i Gorillaz. Ci pierwsi z pomocą Toei Animations stworzyli pełnometrażową historię zespołu Interstella 5555, który to jest mocno znany na swej rodzimej planecie. Wszystko utrzymane jest w stylizacji "anime", a całość trwa całą godzinę z małym hakiem. Postacie nic nie mówią, w tle cały czas rozbrzmiewają utwory Daft Punk, jednak z gestów postaci możemy wywnioskować o co chodzi i w jakim nastroju jest dana osoba. Obejrzyjcie sobie, ale wpierw zarezerwujcie sobie tą godzinkę w terminarzu.

Interstella 5555 to historia czterech artystów tworzących zespół. Podczas koncertu na ich planecie, dochodzi do porwania całej grupy przez jakiegoś szaleńca. Sprowadza ich na planetę Ziemię (coś chyba kojarzę) i uprzednio modyfikując ich pamięć, kolor skóry i instalując nadajniki, które kontrolują umysł, zmusza do ciągłego dawania koncertów, a idzie za tym ogromna suma pieniędzy. Oczywiście przywłaszcza je sobie pan zły. Z planety artystów został wysłany sygnał, który dotarł do jakiegoś hmm... herosa? Koleś mocno zakochał się w jedynej żeńskiej przedstawicielce zespołu i wiadomość o porwaniu mocno go wkurzyła... Jak się to skończy? Musicie obejrzeć, ja nie będę tu rzucał spoilerami.

Interstella 5555

Gorillaz ma zdecydowanie bardziej pogmatwaną historię, która nie jest zespolona w jeden film. Każdy teledysk opowiada o czymś zgoła odmiennym. Dopiero po premierze albumu "Plastic Beach" opowieść nabiera większego sensu (choć wcześniej i tak była w porządku). Mamy też cztery postacie. Jest tam 2-D, goryl bez oczu i kilku zębów; dalej jest Russel, olbrzymi perkusista; Murdoc, wredny i przebiegły satanista; oraz Noodle (japonka, nazwana przez pozostałych dlatego iż pierwszym jej słowem wypowiedzianym po angielsku był makaron), grająca na gitarze nastolatka. Między nią, a 2-D coś iskrzy. Ogólnie rzecz biorąc opowiastki zespołu są porozrzucane i jeżeli kogoś interesuje wyłącznie historia to teledyski powinien oglądać w następującej kolejności: "Dirty Harry", "Dare", "Feel good inc.", "El Manana", krótkie filmiki opowiadające o zbieraniu zespołu do kupy przez Murdoca (znajdziecie je na YT na kanale Gorillaz), "Stylo", "Doncamatic" i kończąc (na razie) na "On melancholy hill".

2-D spotkał zakłopotaną nastolatkę i postanowił ją przygarnąć. Mimo niezadowolenia Murdoca została ona w zespole. Ona zawsze była inna, nieskazitelna. Żyła w swoim własnym świecie, czystym świecie. Kiedy to reszta zespołu zamknęła się w wieży dając koncert dla rozpustnych i grzesznych, ona odmówiła i zamieszkała na... latającym wiatraku. Zaczęli ścigać ją wojskowi. Zniszczyli cały nietypowy środek transportu, a Noodle przepadła. Murdoc postanowił zbudować androida, który to dziewczynę zastąpi. Podstępem sprowadza 2-D do siebie i obaj (i android - w "Stylo") wyruszają szukać wyspy, na której to zaczną pracować nad nowym albumem. Russel nie został zaproszony i postanawia o własnych siłach dopłynąć do wyspy.

Gorillaz - od lewej: Murdoc, Noodle, 2-D, Russel (u góry)


Dla zainteresowanych - w internecie możecie znaleźć specjalne wydanie MTV Cribs z Gorillaz w roli głównej. Ludzie tworzący Gorillaz prawie NIGDY! nie ujawnili się osobiście, dlatego po domu także oprowadzą was fikcyjne postacie.

LINK DO INTERSTELLI 5555 - KLIK!

12 lutego 2011

Popsułem się

UWAGA! LOJALNIE OSTRZEGAM, KTO NIE LUBI MOJEGO UŻALANIA SIĘ NAD SOBĄ, NIECH ZE SPOKOJEM ODPUŚCI SOBIE CZYTANIE TEGO POSTA I PRZEJDZIE DO RECENZJI NIŻEJ!

I'm very sorry, że znowu przyjdzie czas na smędzenie. Przypomnę o tym, że na moim świętej pamięci pierwszym blogu było tego aż nadto. I dół wraca i uświadamia wam, że jeszcze nie jestem w dobrej kondycji. Psychicznej, rzecz jasna. Boli mnie od tego łeb, a sam nie umiem sobie wytłumaczyć co mi jest. W każdym razie, czuję, że coś we mnie nie gra. Sami wiecie, że dorobiłem się wielu życiowych błędów (wtrącenie: a to dopiero początek, ot co!), których nie do końca naprawiłem. Rysy zostały i nie da się ich usunąć. Niestety nadal robię to samo, i nie ma nikogo kto by mnie zatrzymał. Cóż, wielu próbowało i próbuje. Ja nie mam nic do stracenia i idę na rękę w nadziei, że to pomoże. Na razie nie odczułem pełni szczęścia w swoim życiu (wtrącenie: chyba, że wygram w "totka") i nie zapowiada się żadna zmiana. Czy Bóg mi pomoże? Nie wiem, wpierw muszę się z Nim skontaktować bo połączenie urwało się już dawno, a taśmą kabla się skleić nie da. Trzeba naprawdę chcieć, a mi chęci brakuje. Czy jestem lubiany? Nie, nie jestem. Jestem raczej upierdliwy i chwała tym ludziom, których cierpliwość starcza nawet na moją osobę. Nawet jeśli żyje się w świecie pełnym kłamstw i matactwa. Ale cóż, albo dasz komuś rękę z szansą na to, że zaprowadzi cię tam gdzie powinieneś być, albo zamkniesz się na innych i przestaniesz ufać nawet sobie. Ja wiem jaką istotą jest człowiek, moja łatwowierność może okazać się zgubna, ktoś to wykorzysta i da mi "wycisk".

Inna sprawa to aklimatyzacja w środowisku. A konkretnie jej brak. Nie umiem się dobrze bawić, nie umiem się śmiać a i głośnej muzyki też nie lubię (wtrącenie: a co za tym idzie - imprez też nie). Czasem patrzę na tych "bujających się" i chce mi się po prostu rzygać (przepraszam za dosadność). W ogóle nie bawi mnie to co bawi młodzież, może urodziłem się za późno i pasuję bardziej do średniowiecza. Tak, rycerstwo mi się marzy. Zresztą niedawno na polskim test robiliśmy odnośnie tej całej szlachetności i romantyczności. To były czasy, ale komputera nie było. I tu dzwoni moje... uzależnienie? Nie, raczej nie. Zawsze jak ktoś dzwoni i mówi "chodź, spotkamy się" to odczuwam takie dwa stadia. Jak jest to osoba, na której mi w pewnym sensie zależy, to rzucam wszystko i lecę na spotkanie. Jak jest to osoba taka zwykła (dla mnie) to raczej z niechęcią ale wyruszam na spotkanie (wtrącenie: chcę być dobrym człowiekiem, nie chcę się narażać). Inaczej ten ktoś mógłby się obrazić. Co do mojej przesadnej skrytości i skromności, to ciężko mi wytłumaczyć skąd to się wzięło. Bóg mnie takiego stworzył, brakowało Mu ludzi wrażliwych (wtrącenie: ja tak wnioskuję, nie wiem jak jest naprawdę) na ludzką krzywdę i na samego siebie. Zawszę stoję na uboczu i czekam, aż ktoś się mną zainteresuję i zaprosi do towarzystwa. Nie umiem się sam wkręcić. Często mam wrażenie, że mogę innym wadzić.

I tak, mam doła jak rów Mariański. Co mi pomaga? Muzyka. Co mi szkodzi? Muzyka. Słucham tylko tego co nie śmierdzi komercjalizacją (wtrącenie: za wyjątkiem Rihanny i "What's ,my name" bo to fajne jest) i dnb jest takie, że albo wesołe, albo przygnębiające. Cóż, daję się ponieść. A, i czemu 99% utworów musi być o miłości? To mnie jeszcze bardziej dołuje. Ostatnio zakończył się konkurs na najlepszy debiut 2010 roku na MTV Rock UK (TWO) - do tego osobny post będzie - i natknąłem się na MONĘ. Świetny utworek z fajnym przesłaniem (do odsłuchania na prawej stronie bloga).

Kończę więc tą gadaninę, więc aby mnie nie dołować okażcie chociaż minimalne zainteresowanie. PLIS!
Albo... róbcie jak chcecie...

11 lutego 2011

Recenzja: Pendulum - Hold your colour

 PENDULUM HOLD YOUR COLOR (2005)

Album, który zostanie dziś zrecenzowany jest pierwszym "pełnym" zespołu Pendulum. Wcześniej pojawiały się różne wariacje i remixy. Je też w przyszłości przejrzę, ale teraz skupmy się na "Hold your colour".


Płytka ta została wydana w 2005 roku i zawiera w sobie 14 bardzo przyjemnych dla ucha kawałków, które dzielą się na dwie grupy. Na utwory mocne i utwory tajemnicze. Sam jestem zwolennikiem tej drugiej kategorii, lubię doprowadzać się do zadumy, zamyślenia i refleksji. I te niepewne, spokojne brzmienia zdecydowanie mi w tym pomagają. Rozmieszczenie ich na płycie nie jest takie wyraźne, po prostu są wmieszane w resztę. Ale uważne ucho na pewno wyłapie te "właściwe". Nie wolno mi odrzucać tych bardziej hardkorowych, one też są dobre lecz niezbyt wiele nowego wnoszą.

Utwory z pompą takie jak "Slam" czy "Tarantula" szybko zyskały uznanie wśród fanów. Niestety dla mnie są one zaledwie zjadliwe. Szkoda, bo w ich rytmie drzemie zdecydowanie większy potencjał. Z kolei "Fasten your Selbelt" udał się. Są pewne zwolnienia rytmu, przystanki, a następnie atak głębokich bitów, które precyzyjnie oplatają uszy pozostając w nich na długo. Na uwagę zasługuje jeszcze "Girl in the fire". Tytuł może i jest nieco gorący, ale tak poza tym jest to rozbudowana... hmm... salsa? Albo coś latynoskiego, wybaczcie, nie znam się.

A teraz dusza płyty. Ostrzegam, że kontakt z tymi utworami może skończyć się porwaniem w ich świat. "Hold your colour" to istne niebiosa w świecie drum&base'u. Niesamowite dźwięki pozwalają się ponieść w głąb umysłu. Słuchając tego rewelacyjnego utworu możemy się wyłączyć na chwil kilka, aby zapaść w głębokie rozmyślanie o czymś bądź o KIMŚ. Nie ma jednak czasu na wybudzanie się, bo nadchodzi "Sounds of Life". Bardzo szybki rytm w połączeniu z kobiecym głosem dają mieszankę perfekcyjną. Głos Jasmine Yee otula i łagodzi wszystkie dźwięki wydostające się z zewnątrz. I tym samym mamy relaks na długie godziny.

                            PSYCHODELIA - TU W WERSJI "ANIME". WPASOWUJE SIĘ W KLIMAT PŁTY

Jak widać płyta "Hold your colour" była przełomem w karierze Pendulum. I po wydaniu tego krążka, chłopaki zgubiły trop i jak na razie nie potrafią powtórzyć sukcesu jaki osiągnęli w 2005 roku. Brakuje mi też w ich nowych utworach czegoś refleksyjnego. Na całe szczęście dostarcza mi tego "Zatrzymaj swój kolor".

PLUSY:
+ przepiękne utwory
+ bardzo refleksyjne utwory
+ wciąga w swój świat
+ długość albumu
+ Jasmine Yee

MINUSY:
- niektóre kawałki niepotrzebne
- reszcie brakuje pazura

OCENA: 9/10 
PS: Spójrzcie ile utworków po prawej nawaliłem ;))   

04 lutego 2011

Call of Duty - opowiadanie

ROZDZIAŁ 1 - Przygotowanie do operacji

"Żołnierze, jutro rusza operacja Overlord. Nie zawiedźcie zaufania swoich podopiecznych i pokażcie faszystom na co nas stać". Ten głos z głośnika w porcie rozbrzmiewał coraz bardziej patetycznie. Nie mogłem tego już słuchać. Każdy nowy przybywający tu i tak zatrzymywał się i odsłuchiwał to zapętlone nagranie. Porucznik Myers zachęcał nas do poświęceń. Za bardzo kojarzyło mi się to z Rosjanami i ich stylem walki. Rengersi nie stosowali taktyki umierania za ojczyznę. To skazywałoby nas na ogromne straty. Nie znam jeszcze dokładnie moich wytycznych, ale wiem że plaża Omaha czy Utah mnie ominie. Całe szczęście.

Jest późno, ale jeszcze widno. Moje rzeczy leżały w hangarze, a ja bez sensu rozglądałem się za nimi w moim małym pokoiku obok dowództwa. Muszę zabrać ze sobą manierkę, karabin, szpadel i inne niezbędne dla żołnierza pierdoły. Podszedł do mnie jakiś człowiek, pewnie sierżant. Spostrzegłem jego emblemat na ramieniu stąd tak wnioskuję.
- Gotowy Taylor? - spytał mnie. Operacja nie należy do łatwych, generał ma ambitny plan tylko ciekawe czy się wszystko powiedzie.
- Racja sierżancie - odparłem. Skąd sierżant zna moje imię?
- Jestem dowódcą kompanii D. Wyznaczono mnie mimowolnie. Wpierw kazano mi przejrzeć akta niektórych żołnierzy, szczególnie tych zasłużonych. Ty tam byłeś. Jestem Gergory Randall. Poprowadzę was... nas przez to piekło.
- A gdzie znajdę resztę chłopaków z mojej kompanii?
Lecz Randall już tego nie usłyszał. Odszedł w kierunku przypływającego statku. Zapewne był to ten właśnie statek, który zaprowadzi nas do celu.

Godzina 21:00. Wchodzę na statek. Obok mnie stoi pełno młodych chłopaków. To ich pierwsza akcja. Martwi mnie, że wielu z nich zginie. Ja miałem szczęście, albo to Bóg ma dla mnie jakąś specjalną śmierć. Tylu moich kolegów nie żyje. Barb, Miller, Vaughn, Charmichel. Przyjaciele, wciąż mam ich nieśmiertelniki. Przypominają mi o ich straszliwym zgonie. Wszyscy czterej.
Dostałem kajutę na lewej burcie i w dodatku z okienkiem. Wielu innych go nie miało, cóż, fart jak się patrzy. Będzie mi się chciało rzygać to nie do toalety tylko do lufciku. Zamieszkał ze mną kapral z rudym wąsem. Słyszałem jak wołali na niego Rudy.
- Hej, jak się masz? - grzecznie spytał.
- Ok, jakoś żyję.
- Jestem MacCloskey, ale możesz wołać na mnie Rudy. Imię mam zbyt długie. Oczywiście będę grzeczny. Muszę tylko napisać do żony.
- Nie ma sprawy. Jestem Bill. - odpowiedziałem mu równie grzecznie. - Taylor.
- A chrapiesz?
- Co?
- Czy chrapiesz w nocy?
- No... nie - zdziwiony odpowiedziałem na jego pytanie.
- Ok, nienawidzę tego dźwięku. - powiedział po czym zaczął pisać list do żony.
Ku mojemu zdziwieniu pisanie skończył po pięciu minutach. Sam piszę dziesięć razy tyle. Pewnie wyskrobał tylko lakoniczne "nic mi nie jest, nie martw się, niedługo wrócę". Takie pieprzenie nie jest dla mnie. Kiedy piszę list, to jest on bardzo długi po ukończeniu. To co, że wymiętolony, przemokły. Liczy się treść. Opisuję całe swoje przeżycia, kogo poznałem, a kogo straciłem. Gdzie byłem, co zobaczyłem i jak się czuję. Nigdy nie napisałem jej, że wrócę. Ona to rozumie, po co mam robić jej nadzieję. Moja śmierć nie sprawi jej wtedy tyle bólu.
Mój towarzysz już spał kiedy prawiłem w myślach swoje wywody i rozmyślania. Nie pozostało mi nic innego jak się położyć. Zdziwiła mnie jeszcze jedna sprawa. McCloskey... chrapał.

Koniec Rozdziału Pierwszego